Puno – miasto nad jeziorem Titicaca
Po wizycie w Arequipie skierowaliśmy się w stronę Boliwii. Na granicy znajduje się największe jezioro Ameryki Południowej – Titicaca. Zatrzymaliśmy się po peruwiańskiej stronie w miejscowości Puno. Miasto nie prezentowało się zbyt atrakcyjnie, ale później, przypadkiem trafiliśmy na wielki festiwal. Ulicami maszerowała procesja, niczym w trakcie karnawału. Kolejne, kolorowe grupy docierały na Plaza de Armas, a tańcom i muzyce nie było końca.
Lokalne przymaki
Znaleźliśmy w nim cudowną cecicherie Las Mareas – restauracje specjalizującą się w narodowym przysmaku – ceviche. Miejsce było pełne miejscowych i musieliśmy chwilę zaczekać na stolik. Warto było. Już podczas naszego pobytu w Limie zakochaliśmy się w tej potrawie, więc tutaj rozkoszowaliśmy się posiłkiem. Wieczorem na ulicach miast rozkładał się targ, a warzywa i owoce były poukładane w stosach wprost na ulicy i chodniku. Tradycyjną przekąską regionu są wafle z quinoa przełożone miodem. Smakowita i bardzo tania przyjemność.
Wyspy Uros
Słynną atrakcją po tej stronie jeziora są pływające wyspy-tratwy Uros. Zamieszkuje je lud, który w zamierzchłych czasach uciekł na jezioro przed rozrastającym się Imperium Inków. Dzisiaj mówią swoim językiem, zupełnie innym niż quechua. W tracie półdniowej wycieczki dopłynęliśmy pomiędzy setki wysepek, na których pobudowane są trzcinowe domy.
Codzienność mieszkańców wysp
Po objazdowym rejsie przybijamy do jednej z wysp. Witają nas kolorowo ubrani mieszkańcy. Na każdej z wysp-tratw mieszka od 3 do 5 rodzin i każda ma swojego prezydenta. U nas tą funkcję piastowała wesoła kobieta, która opowiadała o budowie wysp i codziennych wyzwaniach. Oprócz prac naprawczych przy konstrukcji tratwy zajmują się głównie łowieniem ryb, które po wysuszeniu trafiają na handel. Kobiety często spędzają czas na tkaniu tradycyjnymi sposobami. Materiał powstały w ten sposób często przedstawia sceny z lokalnej mitologii, gdzie Matka Ziemia zajmuje centralne miejsce.
Jedna wyspa przyjmuje turystów maksymalnie 2 razy w tygodniu. Wizyty często są odbierane negatywnie przez turystów, jako “ludzkie zoo”. Nam jednak wydawało się, że mieszkańcy Uros na prawdę chcieli się podzielić swoją kulturą i doświadczeniami.
Tradycyjnym środkiem transportu są trzcinowe łodzie. Za przejażdżkę trzeba zapłacić 10 soli. Mieszkańcy Uros mówią, że potrzebują pieniędzy na edukację, zakup lekarstw, jedzenia i lin, bo inaczej odpłyną do Boliwii. Wierzymy im, bo widzieliśmy jak proste życie wiodą. Odrobina luksusu w szałasie w postaci radia zasilanego baterią słoneczną wcale nie popsuła wrażenia. Czuliśmy się, jakbyśmy odwiedzili zupełnie inną cywilizacje.
Z Peru do Boliwii drogą lądową
Nazajutrz udaliśmy się do Boliwii. Autobus zabrał nas na granicę, gdzie stosunkowo szybko, na piechotę przeszliśmy pomiędzy krajami. Po drugiej stronie jeziora Tititaca zatrzymaliśmy się w Copacabanie. Miejscowość jest bardzo mała i w ciągu godzinnego postoju przespacerowaliśmy się po plaży i napiliśmy dobrej kawy w irlandzkiej kawiarni El Condor.
W drodze do La Paz czekała nas jeszcze przeprawa promowa. Autobus władował się na tratwę niemal mniejszą od niego, a pasażerowie zostali przewiezieni małą łódką motorową na drugi brzeg. Samo La Paz jest pięknie ulokowane w kotlinie, a nad nim górują ośnieżone szczyty. Jednak im niżej w centrum zjeżdżamy tym mniej atrakcyjne staje się miasto. Naczytaliśmy się (może niepotrzebnie), że jest dość niebezpieczne, więc zaplanowaliśmy tylko przesiadkę na dworcu i dalej pojechaliśmy całonocnym autobusem do Uyuni. Tam czekały na nas nowe, niesamowite miejsca.