Po objazdowym rejsie przybijamy do jednej z wysp. Witają nas kolorowo ubrani mieszkańcy. Na każdej z wysp-tratw mieszka od 3 do 5 rodzin i każda ma swojego prezydenta. U nas tą funkcję piastowała wesoła kobieta, która opowiadała o budowie wysp i codziennych wyzwaniach. Oprócz prac naprawczych przy konstrukcji tratwy zajmują się głównie łowieniem ryb, które po wysuszeniu trafiają na handel. Kobiety często spędzają czas na tkaniu tradycyjnymi sposobami. Materiał powstały w ten sposób często przedstawia sceny z lokalnej mitologii, gdzie Matka Ziemia zajmuje centralne miejsce.
Jedna wyspa przyjmuje turystów maksymalnie 2 razy w tygodniu. Wizyty często są odbierane negatywnie przez turystów, jako “ludzkie zoo”. Nam jednak wydawało się, że mieszkańcy Uros na prawdę chcieli się podzielić swoją kulturą i doświadczeniami.
Tradycyjnym środkiem transportu są trzcinowe łodzie. Za przejażdżkę trzeba zapłacić 10 soli. Mieszkańcy Uros mówią, że potrzebują pieniędzy na edukację, zakup lekarstw, jedzenia i lin, bo inaczej odpłyną do Boliwii. Wierzymy im, bo widzieliśmy jak proste życie wiodą. Odrobina luksusu w szałasie w postaci radia zasilanego baterią słoneczną wcale nie popsuła wrażenia. Czuliśmy się, jakbyśmy odwiedzili zupełnie inną cywilizacje.
Nazajutrz udaliśmy się do Boliwii. Autobus zabrał nas na granicę, gdzie stosunkowo szybko, na piechotę przeszliśmy pomiędzy krajami. Po drugiej stronie jeziora Tititaca zatrzymaliśmy się w Copacabanie. Miejscowość jest bardzo mała i w ciągu godzinnego postoju przespacerowaliśmy się po plaży i napiliśmy dobrej kawy w irlandzkiej kawiarni El Condor.
W drodze do La Paz czekała nas jeszcze przeprawa promowa. Autobus władował się na tratwę niemal mniejszą od niego, a pasażerowie zostali przewiezieni małą łódką motorową na drugi brzeg. Samo La Paz jest pięknie ulokowane w kotlinie, a nad nim górują ośnieżone szczyty. Jednak im niżej w centrum zjeżdżamy tym mniej atrakcyjne staje się miasto. Naczytaliśmy się (może niepotrzebnie), że jest dość niebezpieczne, więc zaplanowaliśmy tylko przesiadkę na dworcu i dalej pojechaliśmy całonocnym autobusem do Uyuni. Tam czekały na nas nowe, niesamowite miejsca.
18 komentarzy